Gwyneth Karzeł
Liczba postów : 2 Join date : 19/01/2014
| Temat: Gwyneth. Pią Sty 24, 2014 4:39 pm | |
| Godność: Gwyneth Lenore Nancho Caven. Wiek: Wygląda zaledwie na piętnastolatkę i tak też zdarza jej się zachowywać. Ma jednak na karku parę setek lat, co nijak nie odbija się na jej doświadczeniu, jeśli pod uwagę weźmiemy, jak dużo czasu spędziła w jednym miejscu. Orientacja: Niesprecyzowana. Gwyneth przez dziesiątki lat nie opuszczała swego lasu, wychowywana pod czujnym okiem wpierw matki, później zaś trafiła pod opiekę Marie - nie miała żadnego kontaktu z seksualnością, nie rozumie pojęć atrakcyjności i miłości romantycznej. Jest niewinna, nieskalana żadną z tych myśli. Pochodzenie: Urodziła się w olbrzymim lesie, daleko na zachód o terenów instytutu, niezasiedlonym przez ludzi, wraz z innymi elfami z jej klanu. Obecnie nie ma stałego miejsca zamieszkania. Rasa: Elf. Ranga: Karzeł. Moc: Zdolności wrodzone + Pomocne dłonie - Gwyneth nie jest zbyt wysoka, mimo to nigdy nie potrzebowała pomocy przy ściąganiu przedmiotów z najwyższych półek. Powodem tego jest parę dodatkowych rąk, które wyrastają małej elfce z pleców. Ich zasięg lawiruje w okolicach pięciu metrów, przybywa ich też im dłużej dziewczyna żyje. Obecnie ma ich pięć, z czego ostatnia może sięgać zaledwie dwóch metrów. Dłonie są niewidzialne, dla postronnych świadków wygląda to, jakby rzeczy same unosiły się w powietrzu, przez co Gwyn posądzana jest o używanie jakiejś magii. [3 posty używania, 2 odpoczynku]
Klękaj, powiedziałam - to nic innego jak zwykła gyrokineza. Gwyneth ma pełną kontrolę nad grawitacją w obrębie paru metrów od niej. Zirytowana, może nagle znacznie zwiększyć siłę przyciągania ziemskiego na danej powierzchni, co wywoła problemy z poruszaniem się u osób tam stojących. Może także zmniejszyć tę siłę i w ten sposób wzbić się samemu w powietrze, by opaść parę metrów dalej. A niech ktoś ją zirytuje, to zrobi z niego balona i przyczepi na sznurku do jakiegoś słupa, żeby się męczył!
Liściasty klon - "O, cześć Gwyn! I cześć... ee... Gwyn? Dwie Gwyn? Wtf?". Umiejętność wielce przydatna, gdy trzeba zająć dwie kolejki w sklepie. Elfka potrzebuje do niej tylko liść, z którego następnie kształtuje swoją kopię. Jej klon nie różni się od niej charakterem, ciężko na pierwszy rzut oka rozróżnić go od oryginału. Dopiero dokładne przyjrzenie się plecom pozwoli odkryć niewielki tatuaż liścia na łopatce - który, nawiasem mówiąc, ukrywany jest pod ubraniem. Nie po to w końcu tworzy klona, żeby każdy od razu wiedział, że to tylko kopia! Posiada on wszystkie umiejętności, wspomnienia i moce Gwyn, z tym, że te ostatnie mają o połowę skrócony czas użycia.
Umiejętności: ☻ Jest świetną gospodynią. ☺ Potrafi polować. ☻ Brzuchomówca. ☺ Dobrze posługuje się sztyletami, nożami, tasakami. ☻ O niebo lepiej się jednak czuje, gdy dostanie do rąk łuk lub procę. ☺ Opanowała zielarstwo. ☻ Ma rękę do roślin. ☺ Potrafi żonglować. ☻ Nie ma za grosz talentu do śpiewu, nie rozumie też ewenementu muzyki. ☺ Szybko przyswaja wiedzę. Broń: ☺ Przede wszystkim - łuk. Nie jest to specjalnie dziwny widok, elfy są głównie kojarzone z tego rodzaju bronią i w tym przypadku nic Gwyneth nie wyróżnia z grona jej podobnych. Od dziecka trenowano jej spostrzegawczość i zręczność, obudzona w środku nocy wyceluje w sam środek tarczy, a chwilę później zastanowi się, gdzie ona w ogóle jest. Zwykle nosi ze sobą tylko jeden łuk, co nie znaczy, że nie potrafi strzelać z paru naraz - przydatna okazuje się jej moc, związana z niewidzialnymi dłońmi. ☻ Jest też proca. Niewielka, metalowa, z całą pewnością mniej niebezpieczna niż wspomniana wcześniej broń - nie należy jej jednak lekceważyć. Dobrze wykorzystana może oślepić przeciwników (oj nie chcecie oberwać z ciężkiej, metalowej kulki, nie chcecie), a nawet ich znokautować. Ponieważ jest podręczna i nie przeszkadza specjalnie w poruszaniu się, towarzyszy Gwyneth non stop.
Wygląd: Gwyneth nie stara się skupiać na sobie uwagi. Nawet jak na przedstawiciela karłów jest zaskakująco niska i drobna, przez co udaje jej przemykać wśród innych istot, pozostając na ogół niezauważoną. Gdy ktoś jednak skupi wzrok na tym, przemykającym pomiędzy nogami, chochliku, niemożliwym jest wyrzucić z pamięci wspomnienia jej twarzy. Wyglądem przypomina laleczkę, filigranową kruszynkę, gotową rozpaść się na kawałki pod najdelikatniejszym dotykiem, którą zwykły zefir porwałby w przestworza. Ma krótkie, sięgające linii brody, włosy, których kolor trudno jednoznacznie sprecyzować. Określone przez elfkę mianem sinopapuziastych, układają się niesfornie na wszystkie strony, odsłaniając zaokrągloną, dziecięcą buzię z pyzatymi policzkami. Pozwalają też zasłonić spiczasto zakończone uszy, czyli jedyny element wyglądu, zdradzający jej przynależność. Jej oczy zajmują większą część twarzy niż ma to miejsce w przypadku osób starszych. Złociste tęczówki wyzierają zza czerwonych okularów, błyszcząc się tajemniczo. Dziewczyna nie ma wbrew pozorom wady wzroku, doskonale widzi i bez szkieł - ze względu na potężny sentyment nie potrafi jednak zrezygnować z wyrazistych, nerdowskich oprawek, które dostała w prezencie. Ciężko odnieść negatywne wrażenie, gdy staje przed tobą ten karzełek w zbyt dużych okularach - w miarę upływu czasu dostrzega się jednak, że z pannicą jest coś nie tak. Zwłaszcza gdy patrzy się na kogoś bez mrugnięcia przez dobre dwa kwadranse, nie odzywając się nawet słowem. Ciemne rzęsy otaczają jej oko niby wachlarz i naturalnie zawijają się, wskutek czego Gwyneth nie musi używać tuszu. Nie maluje się w ogóle, chyba że dorwie się do białych i czarnych cieni - wtedy spędza pięć minut przed lustrem, by zmienić swoją twarz w czaszkę i lata po mieście jak pojeb, rechocząc. Ma mały, lekko zadarty nosek i wąskie usteczka, pod którymi lśni bielą rząd najostrzejszych kiełków. Jest właścicielką bardzo jasnej karnacji, na którą promienie słoneczne nie mają żadnego wpływu. Nie zaczerwienia się od dłuższego siedzenia na plaży, nie opala na złocisty brąz jak niektóre kobiety. Pomimo tego nieco życia dodają jej jasne rumieńce, przybierające na sile, gdy uda się komuś ją zażenować. A to trudne, warto się liczyć z niepowodzeniem, gdy usiłuje się ją zawstydzić. Ma małą szyję i szczupłe ramiona, spod których przebijają się kości. Prawdę powiedziawszy, całą ją można określić jako kościstą. Posiadaczka małych dłoni, zakończone smukłymi palcami, które w razie potrzeby zwija w szpony i dźga pazurami swoich oprawców. Jest płaska, jej ciało zatrzymało się na wieku, w których ciężko z klatki piersiowej rozróżnić, czy ma się do czynienia z chłopcem czy dziewczynką. Nie ma też talii i bioder, czego jednak nie sposób stwierdzić, bo dziewczynka lubi nosić workowate ubrania. Chude nogi okrywają zwykle grube rajstopy, a małe stopki optycznie powiększa lolicimi butkami. W jej szafie dominuje pastelowe barwy, choć szczególnie umiłowana jest w kolorach kojarzących jej się z naturą. Nie przepada za przesadnym urokiem, nie ubiera spódniczek z motywem motylków, nie nosi koszulek w króliczki. Trochę to godzi w jej realny wiek, rozumiecie? Na ogół jej stroje są poszarpane, nadpalone, nietrudno też doszukać się na nich drobnych plamek zakrzepłej krwi, ale zaufajcie mi, nie chcecie wiedzieć skąd się one wzięły. Bo i najpewniej ona sama już nie pamięta. Charakter: Jest cicha. Uważna. Bystra. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. W rzeczywistości Gwyneth zmaga się z poważnym problemem psychicznym. W ramach jej osobowości kryje się wiele wewnętrznych postaci, zupełnie różnych od siebie i nieskorych do poddania się bez walki. Nie jest to typowe dla jej rasy, choroby na tym podłożu nie zdarzały się wśród jej klanu zbyt często, przez co trudniej było jej oraz innym elfom zaakceptować rzeczywistość. Czujna obserwacja współtowarzyszy niespecjalnie zachęcała dziewczynkę do podejmowania walki ze swoimi demonami, mimo to spróbowała. Gwen jest wytrwała, nieustępliwa - to dzięki temu dzierży niepodzielną władzę, choć ciągłe boje o kontrolę odbijają się na jej zachowaniu. Jest dziwna, niepoprawna i ciężko zaakceptować jej wybryki. Brak pannicy niektórych typowo elfich zachowań, czasem musi się porządnie zastanowić, by określić co powinna zrobić gdy ktoś się z nią wita. Lawiruje na granicy absurdu i wciąż zaskakuje innych, bo nie pojmuje, że pewnych rzeczy robić się nie powinno. Jest bezpośrednia i szczera w chwilach, w których powinna skłamać, kłamie zaś, gdy zupełnie nie ma ku temu potrzeby. Brak kontroli z zewnątrz odbija się na jej psychice i popycha ją do czynienia zła wobec innych ras - i wcale nie mam na myśli popychania staruszek na ulicy, czy kradnięcia lizaków bobasom. Głosy w jej głowie nie zamykają się nawet na chwilę, prowokując ją do szerzenia chaosu wśród wrogów naturalnego porządku świata - czasami nie jest w stanie poradzić sobie z ich ilością i zaciekłością, ulega i sieje zniszczenie wśród każdego, kto sprzeciwił się prawom natury. Właśnie dlatego Gwen potrzebuje poleceń. Musi mieć nad sobą kogoś bardziej dominującego od jej wewnętrznych osobowości, musi służyć, by utrzymać świadomość. Przyzwyczajona jest do spełniania czyichś żądań, potrafi więc rzuci wszystko, by pognać tam, gdzie aktualnie jest potrzebna. Jest lojalna wyłącznie wobec jednej osoby - gdyby służyła paru, jej wewnętrzne głosy buntowałyby się, nie wiedząc kogo słuchać. By użyć swoich mocy, musi się skoncentrować, są to nieliczne chwilę, gdy jej buzi nie wykrzywia grymas, a oczy nie starają się prześwidrować każdego na wskroś. Uspokaja się i skupia, wyciszając jedną osobowość za drugą. Im dłużej używa swych umiejętności, tym bardziej opada z sił. To niebezpieczne. Bezsilna Gwyneth nie jest w stanie panować nad swoimi myślami. Jej osobowości szaleją, wymijają się i zderzają, aż w końcu którejś udaje się przejąć kontrolę. Obłęd, który wtedy nadchodzi, nie pozwala jej rozpoznać sojusznika i wroga, atakuje każdego niczym dzikie zwierze i nie zatrzyma się, chyba że ktoś pozbawi ją możliwości ruchu - chociażby poprzez odcięcie rąk i nóg. Nie zna granic, nie widzi sensu w pewnych zasadach, nie rozumie ograniczeń, jakie nakłada na nią prawo. Jeśli ma odpowiednio silnego właściciela, możliwe, że uda jej się uspokoić nim zginie w zaciekłej, lecz bezcelowej, walce. W przeciwnym wypadku trzeba ją po prostu znokautować, jeśli nie lubi się mieć w ogródku kałuży krwi i przepołowionych bądź poharatanych ciał na trawniku. Gwyneth jest wyjątkowo pracowita. Bez trudu odnajduje się w sprzątaniu, gotowaniu, prasowaniu i pełnieniu funkcji pani domu, choć jej wygląd niezbyt na to wskazuje. Jest jednak bardzo zaborcza, więc nie tylko nie akceptuje innych pomocnic, ale też bez żadnego wahania pozbędzie się rywalek - nie ważne, że nie chcą jej przeszkadzać, okupują jej teren, a tego Gwyneth nie jest w stanie znieść. W domu jako jedyna musi zajmować się wszelkimi obowiązkami, inaczej traci nad sobą panowanie. Jest schludna i skrupulatna, nie zostawia po sobie nawet włoska z głowy, gdy na poważnie zabiera się za porządki. W żartach nazywana huraganem, ma z nim coś wspólnego - zgarnia po drodze wszystko, co tylko wpadnie jej w oczy. Co typowe dla elfów, przejawia ogromne zainteresowanie naturą, czuje z nią ogromne powiązanie. W momencie, gdy zawodzą ją jednostki, szuka wsparcia wśród roślin i zwierząt, wpada w wir leśnego życia i jest w stanie zniknąć na całe tygodnie, zajęta obserwowaniem kwiatów, łapaniem wiewiórek i wspinaniem się po drzewach. Warto wspomnieć o jej nietypowej manierze, która przejawia się zarówno w sposobie mówienia jak i bycia. Jej wymowa wywołuje wpierw zdumienie, potem zaś rozbawienie. Dziecięcy, słodki głos zabawnie kontrastuje z pełną powagi wypowiedzią, pełne gracji ruchy zaś przeplatają się z jawnym brakiem koordynacji ruchowej - Gwyneth raz bez trudu wyminie lampę idąc do niej plecami, by zaraz potem poślizgnąć się na liściu i zaryć głową w znak. Historia:
Promienie słońca przebijały między sklepieniem liści, odbijając się w spływających z liści kropelkach rosy. W świetle wznosiły się drobiny pyłu i kurzu, zataczając koła i tańcząc w rytm szelestu drzew i melodii owadów, harcujących w runie. Młody elf przyglądał się temu wszystkiemu w ciszy, a ułożenie jego warg sugerowało niezadowolenie młodzieńca. Wykrzywiony w grymasie, nie potrafił w pełni czerpać satysfakcji z wiosennego poranka, tak orzeźwiająco pięknego i kojącego zmysły. Dźwięk złamanej gałązki zwrócił jego uwagę i niechętnie przeniósł wzrok na wychylającą się zza drzew elfkę, natychmiast oblewając się dorodnym rumieńcem. - Na przodków, wdziej coś na siebie, Elvieth - bąknął zawstydzony, a kobieta zachichotała łobuzersko, rozczesując palcami wilgotne włosy. - Daj spokój, Dalyn, ubrania mam mokre, muszą wyschnąć - zaświergotała, ale blondyn nie dał się przekonać i zsunął z siebie kamizelkę, rzucając nią w kobietę. Wydęła usta i zakryła się nią, przysiadając na mchu i opierając się o korę. - Co im powiesz? - spytał szeptem, a Elvieth wzruszyła beztrosko ramionami. - Zniknęłaś na dwa lata, nie łudź się, że uda ci się wrócić niepostrzeżenie. Ucieczka i powrót w stanie błogosławionym, klan będzie huczał. Odpowiedziała mu głucha cisza, więc przekręcił się, wpatrując w swoją dawną przyjaciółkę. Przełknął ślinę, uzmysławiając sobie, że nie wszystkie uczucia, jakimi dawniej ją darzył, wygasły i przeminęły - choć przez dwa lata żywił się nadzieją, że zapomniał o niej i zdołał się nawet zaręczyć z zielarką. Elvieth prezentowała zupełnie inny poziom, niż którakolwiek ze znanych mu kobiet. Była delikatna, w pewien sposób niepoprawna i beztroska. Nawet teraz, choć czekało ją starcie z radą klanu i mozolne tłumaczenie się ze swoich czynów, pozostała spokojna i radosna, z dłonią ułożoną na podbrzuszu. Jego oczy ześlizgnęły się na rękę i momentalnie poderwał wzrok, ogniskując go w śpiewających w górze ptakach. Miała dziecko z innym, dała się zwieść obcemu elfowi. Nawet z nim uciekła! Nie był z nią w żaden sposób związany, ale czuł się zdradzony. Oszukany. Zwiedziony. Pusty.
Wczesną zimą, gdy biały puch otulał las, chroniąc uśpione w nim życie, na świat przyszła Gwyneth. Powitana została gromadnie, przez każdego elfa z ich niewielkiego, chroniącego się w lesie klanu. Przez lata ukrywali swą obecność przed ludźmi, nieufni i nieprzekonani do ukazania się światu. Odcięci, odizolowani, uchronieni przed gniewem zwykłych ludzi. Dziewczynka szybko stała się oczkiem w głowie matki, choć reszta społeczności traktowała obie z pewną oziębłością, wykazując się wyłącznie tolerancją. Nie podobały im się występy Elvieth, nie chcieli mieć nic wspólnego z istotą, która notorycznie łamała ich prawa. Elfka nie przejmowała się ich słowami, które niczym sztylety wbijały się w jej plecy, ilekroć odwróciła od nich twarz. Napawała się zapachem dziecięcej skóry, przypatrywała złotym oczom, ciekawie rozglądającym się po świecie. Kiedy Gwyneth była już w stanie samodzielnie usiąść, zabierała ją na polowania i przesiadywały razem w zupełnej ciszy, córka przypatrująca się naciągniętej cięciwie łuku matki. Szmer wystarczył, by strzała przecięła powietrze i zanurkowała w szyi zwierzęcia, a Elvieth wykrzykiwała bojowy okrzyk, tańcząc wśród krzewów i kwiatów. Były razem szczęśliwe, obie zamknięte w małym świecie, do którego nie miał dostępu nikt obcy. Niekiedy tylko Dalyn przychodził w odwiedzi, skazując się na wściekły jazgot małżonki i pełne pogardy spojrzenia elfów z klanu. "Porzuciła cię, a ty wracasz do niej jak kundel", mówili, a on z westchnięciem kiwał głową. Nie mógł się odciąć, nie potrafił pozostawić jej zupełnie samej sobie. Była zbyt rozkojarzona, by podołać rodzicielstwu, niekiedy martwił się, że małej stanie się krzywda tylko dlatego, że nie zostanie odpowiednio upilnowała. Jego obawy były niczym nieuzasadnione - Elvieth nie spuszczała ze swej pierworodnej oka, nie zostawiała jej pod niczyją opieką. Rozpieszczała małą, samotnie ją szkoliła i obsypywała prezentami i pocałunkami, wywołując na twarzy dziewczynki szeroki uśmiech. Najprawdopodobniej to z jej winy w Gwyneth rozwinęły się tak negatywne uczucia jak zawiść czy zazdrość. To przez nią Gwyn stała się egoistyczna, żądna uwagi tylko dla swojej osoby. Nie stanowiło to problemu, póki Elvieth nie okazywano żadnego zainteresowania obcym - lata jednak mijały, a klan wybaczył swojej towarzyszce, na powrót przyjmując ją do społeczności jako pełnoprawną członkinię. Pozwolono jej parokrotnie zająć się dziećmi, w tym synem Dalyna - uczyła go strzelać z łuku, gdy oboje rodzice byli zajęci swoimi obowiązkami. Gwyneth nienawykła do dzielenia się uwagą matki, poczuła się przez nią odtrącona. Obserwowała z oddali jak kobieta kładzie dłoń na ramieniu chłopca, jak poprawia go gdy źle trzyma łuk, jak obydwoje się uśmiechają. Gotowało się w niej, wrzało, aż miała ochotę wyć. W wieczornym chłodzie krył się strach i niepewność, groźba i tajemnica. Elvieth wsłuchiwała się w martwą ciszę lasu, z rosnącym niepokojem wyczekując powrotu córki. Choć słońce zaszło przed godziną, złotooka nie pojawiała się w zasięgu wzroku kobiety, a ta nie wiedziała nawet, gdzie mogłaby rozpocząć poszukiwania. Gwyn znała każdy skrawek lasu, każdą jaskinię, dziuplę, czy szparę, w której można by się ukryć. Bezcelowa była próba znalezienia jej, spokojnie więc czekała, ulokowana na jednej z wyższych gałęzi drzew. Czas mijał. Elvieth powoli przysypiała na siedząco, póki nie obudziło jej szturchnięcie w ramię. Przechyliła głowę, zastygając w bezruchu z oczami rozszerzonymi do granic możliwości. Spomiędzy warg wydobył się jęk, a spojrzenie zlustrowało postać stojącej obok Gwyneth, zatrzymując się na plamach krwi i rozerwanym miejscami ubraniu. Dopiero po chwili El dojrzała wiszący w powietrzu sztylet i w końcu zdołała wykrztusić z siebie przestraszone słowa, jąkając się i drżąc. - Gwyneth... Gwyneth, co ty zrobiłaś? - Wiedziała, że serce wcale nie wygląda tak ładnie, jak na rysunkach?
Uciekły. Wyniosły się przed wschodem słońca, wyrzucając po drodze rozszarpane ciało syna Dalyna, na które Elvieth nie potrafiła patrzeć. Owinięte w największe liście, spoczęło na dnie rzeki, by nikt nigdy nie dowiedział się o koszmarnej zbrodni, jakiej dopuściła się Gwyneth. Podczas ich podróży dziewczyna po raz pierwszy zaczęła uskarżać się na głosy, mącące jej myśli i nawołujące do złych czynów. Wypowiadając głośno słowa, które padały w jej myślach, wywoływała dreszcz przerażenia u bezradnej elfki - jej brak jakiegokolwiek doświadczenia z chorobami psychicznymi przytłaczał ją i lękała się, co przyniesie przyszłość. Nie chciała zbliżać się do ludzkich osiedli, nieprzyzwyczajona do kontaktu z ludźmi Gwyn szybko by je zdemaskowała, co nałożyłoby na barki Elvieth dodatkowy problem. Zdecydowała się zatem zatrzymać w puszczy, sąsiadującej z paroma wioskami - nie miała innej możliwości, nie znała wielu lasów. Stworzywszy prowizoryczny szałas wysoko wśród gałęzi drzew, usadziła Gwyneth naprzeciw siebie, przyglądając się niespokojnym oczom, wsłuchując w nierównomiernie bijące serce i troskliwie obejmując lodowate dłonie własnymi rękami. Dziewczynka walczyła, uparcie ignorowała głosy, usiłując usiedzieć w miejscu. - Gwyneth, spójrz na mnie - poprosiła elfka, ze zdumieniem dostrzegając, że jej polecenie zostało natychmiast spełnione. Zmarszczyła brwi, postanawiając ciągnąć dalej swą przemowę. - Obiecaj mi, że nikogo nie skrzywdzisz bez mojego wyraźnego polecenia. Obiecaj. - Obiecuję. To mogło być puste przyrzeczenie, Elvieth była tego świadoma. Niemniej poczuła ulgę i przytuliła do siebie dziecko, rozczesując palcami jej długie włosy. W samotności spędziły całe lata, dziesięciolecia. Nie trzeba było wiele czasu, by El zrozumiała, że jej córce trzeba poleceń, jasnych i wyraźnych rozkazów. Wykorzystując tę wiedzę, zapanowała nad umysłem pierworodnej, dzięki czemu mogły żyć w miarę normalnie. Dzień po dniu polowały, zbierały owoce i wypełniały czas drobnymi obowiązkami. Od czasu do czasu w puszczy pojawiali się ludzie - obserwowały ich z bezpiecznej odległości, krzywiąc się z niesmakiem na ich łowy, w czasie których wykorzystywali głośną broń i ujadające psy. Zdarzało im się też natknąć na innych nieśmiertelnych, rasy dobrze i mniej sobie znane, z którymi wymieniały parę słów, by zniknąć na powrót w swoim azylu.
- Czuje dym? - spytała Gwyn, spoglądając na kręcącego jej się pod nogami lisa. Futrzak zakręcił się wokół jej łydki i uniósł łeb, wdychając powietrze. ~ Ktoś robi ognisko? To Elvieth? - odpowiedział pytaniem zwierzak, a dziewczyna wzruszyła ramionami, przekładając łuk przez głowę. Jej matka opuściła las z samego rana, nie wyjaśniając konkretnie dokąd zmierza - Gwyneth nie miała pewności, czy zapach palonych drzew, który drażnił jej nozdrza, mógł mieć jakiś związek z krewniaczką. - Niech poluje, sprawdzę to - poleciła krótko, by puścić się biegiem przed siebie. Jej bose stopy odnajdywały puste miejsca między patykami i kamykami, stąpając po miękkim mchu i nie przydeptując żadnego z młodych, kiełkujących drzew. Z ostrożnością ważyła każdy swój krok, nie zwalniając przy tym tempa. Pochyliła głowę pod starym dębem, mrużąc oczy i momentalnie opadając na kolana, skulona za przewróconym konarem. Oczy rozszerzyły się, usta rozwarły w strachu i podziwie, gdy naprzeciw niej szalał bezlitosny ogień, liżąc płomyczkami krzaki i wspinając się po drzewach, by wyrzucać w bezkres chmurę iskier. Wpatrywała się urzeczona, bez możliwości ucieczki czy oderwania wzroku. Jej instynkt samozachowawczy od dawna był wadliwy, nic zatem dziwnego, że gdy w końcu postanowiła się ruszyć, kroki pokierowały nią bliżej żywiołu, trawiącego las, jej dom. Jeden z uciekających w popłochu ptaków zbliżył się, zaczepiając pazurami o jej ubranie, ale odgoniła go dłonią, wsłuchując się w lament drzew. Ich przeraźliwy jęk mieszał się z trzaskiem i buchnięciami ognia, a Gwyn tylko podchodziła bliżej, czując jak trawa obejmuje jej łydki, usiłując zatrzymać w miejscu. ~ Uciekaj, uciekaj! Ostrzeżenia, prośby, błagania żyjących w lesie stworzeń nie robiły na Gwyn wrażenia. Gdy od linii gorąca dzieliły ją metry, dłoń owinęła się wokół jej talii i uniosła do góry. Wrzasnęła rozpaczliwie, wyciągając dłonie do ognia, ale pociągnięto ją w przeciwną stronę - nie zwracano uwagi na jej jęki, krzyki i wściekłe rzucanie się. - Puszcza mnie, puszcza! - Uspokój się, Gwyneth, te szczury wypalają las! - warknęła trzymająca ją osoba i Gwyn podniosła wzrok na twarz albinoski, lustrując ją uważnym spojrzeniem. Chłód skóry i błyszczące, czerwone tęczówki, szybko zdradziły przynależność obcej, natychmiast też w sercu Gwyneth zrodziła się niechęć do wampirzycy. Nie dostosowując się do polecenia, wciąż wierzgała, póki nie uciszyły ją przesiąknięte złością słowa pijawki, która zatrzymała się i ułożyła elfkę na ziemi, potrząsając jej ramionami. - Elvieth kazała mi się tobą zająć, więc natychmiast się uspokój i zacznij współpracować, albo urwę ci ten mały łeb! Wystarczyło. Gwyneth zamilkła.
Polowanie na nieśmiertelnych pełne było brutalności i barbarzyńskich praktyk. Ludzie bezlitośnie mordowali, napadali na śpiących i rannych, wypalali całe lasy, by przegonić znienawidzone kreatury. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że ktoś zamieszkuje puszczę, najpewniej nie podłożyliby tam ognia, gdyby nie gonili wampirzycy. Marie Valerie Rose z rodu Vanon, białowłosa piękność, która pozwoliła sobie o jeden raz za dużo na pozbycie się kochanka poprzez upuszczenie mu nadmiernej ilości krwi. Jej ostatnia ofiara zwróciła na nią uwagę społeczności, a ponieważ nie należała do szeregu wpływowych rodzin, nic nie mogło jej ochronić przed gniewem ludzi, chwytających za pochodnie i widły, by gonić ją jak jakiegoś potwora. Zero szacunku od tych przebrzydłych śmiertelników, oczekiwała lepszego traktowania. Maszerując między brudnymi uliczkami, psioczyła pod nosem, wsłuchując się we wrzaski. Nagonka na nieśmiertelnych trwała w najlepsze, wszyscy musieli uciekać z miasteczka, jeśli chcieli przeżyć. Ewentualnie pozostawało wtopienie się w tłum, ale nie wszyscy byli na tak dobrej pozycji jak czarownice, niektórzy w dość widoczny sposób wyróżniali się z tłumu, do diabła! - Marie, co ty tu jeszcze robisz? - usłyszała z boku i kątem oka zerknęła w stronę ustawionych beczek, nie przerywając marszu. Zza cienia wynurzył się mężczyzna, lustrujący jej postać zmartwionym wzrokiem, na co prychnęła. - Lawrence, to moja kwestia. Piekło stoi przed tobą otworem, czemu wciąż tu jesteś? - spytała, a czarnowłosy uśmiechnął się promiennie, zaczesując włosy do tyłu i odsłaniając tym samym baranie rogi. - Dokonują egzekucji na elfce i syrenie, nie mógłbym sobie odpuścić tego widoku - odparł swobodnie, a Marie nadęła policzki. Przystanęła, ogniskując spojrzenie czerwonych tęczówek na twarzy demona. - Gdzie? - Chcesz im pomóc? Twe miłosierdzie nie zna granic, moja pa... - Może ciebie to nie interesuje, demonie, ale ja nie dopuszczę, by zwykłe koty ośmielały się atakować lwa. Niech znają swe miejsce. Chichot czarnowłosego rozbrzmiał po uliczce. Parę sekund później Marie biegła w stronę wzgórza, podtrzymując w górze dół sukni, zawadzający jej o stopy. Z oddali widziała dym, jej czułe zmysły wyłapywały zapach potu, węglącego się ciała, ryby i alkoholu. Słyszała przerażający wrzask bólu i aż gotowało się w niej ze złości - już sobie wyobrażała, jak da nauczkę wszystkim, którzy zwrócili się przeciw nieśmiertelnym. Ale przybyła za późno. Na jednym stosie płonęła już niewyraźna postać. Jedynie woń utwierdzała wampirzycę w przekonaniu, że miała przed sobą przedstawicielkę syren. Paręnaście metrów od niej wiła się i krzyczała elfka, którą do pasa zakrywał ogień - Marie bezmyślnie rzuciła się w jej stronę, by jednym machnięciem ręki wywołać silny podmuch, gasząc tym samym stos. Wskoczyła w sam środek, nie przejmując się zszokowanymi ludźmi, a gdy udało jej uwolnić elfkę i zarzucić ją sobie na ramię, w jej stronę wyleciał grad strzał. Naprawdę musiała szybko uciekać. Przebierała nogami, rozdzierając jedną ręką irytującą sukienkę, a drugą przytrzymując wyjącą elfkę. - Nie uratujesz jej, odniosła zbyt wiele ran. - Lawrence, nie strasz mnie tak! - wrzasnęła spanikowana Marie, odwracając się w stronę biegnącego obok niej demona. Pokierowana jego poleceniami, zatrzymała się w lesie i ułożyła elfkę na mchu. Rośliny owinęły się wokół kobiety, szczególnie zasłaniając ranę po mieczu na brzuchu, której białowłosa wcześniej nie dostrzegła. - Gwyneth - wycharczała elfka, a Marie ścisnęła jej dłoń. - Zajmij się Gwyneth. - Gdzie jest Gwyneth, kim jest ta Gwyneth?! - Powiedz jej, że Elvieth kazała jej iść z tobą. Rozkazuj jej - wyszeptała kobieta i mimo pytań, padających z ust wampirzycy, nie odezwała się więcej ani słowem. Marie zaklęła szpetnie, zrywając się do pionu i wplątując palce we włosy. Rozejrzała się, prześlizgując spojrzeniem po nonszalancko opartym o pień demonie, a potem zerkając w stronę niebieskiego kwiatka, bujającego się na boki. Z chwilą, gdy go ujrzała, na jej oczach zakwitł następny, parę metrów dalej. Wskazywały drogę. - Ludzie zaraz tu dotrą, co zamierzasz uczynić? - Znajdę Gwyneth. Wynoś się stąd, Lawrence, nie będzie tu zbyt bezpiecznie - poleciła białowłosa, rzucając się biegiem, wyznaczoną przez rośliny, trasą. Dzięki wskazówkom natury, dotarła do części lasu, w której już podłożono ogień. A potem zobaczyła Gwyneth.
Powinny uciekać. Kryć się po kątach, chować przed nienawistnymi spojrzeniami. Winny płaszczyć się i czołgać, by uciec z zasięgu wzroku ludzi. Czy tak robiły? Oczywiście, że nie. Marie była zbyt dumna i waleczna, by poddać się naciskowi ze strony śmiertelnych. Ciągnąc za sobą małą elfkę, przeprawiała się przez miasteczka, wojując z ludźmi i ratując z opresji innych nieśmiertelnych. Bardzo szybko przywiązała się do Gwyneth, doceniając lojalność i pracowitość dziewczyny. Gwyn była dla niej jak uczennica, córka i przyjaciółka. Nie pozwalała sobie jednak na picie jej krwi, uparcie szukała dawców po wioskach i szlakach kupieckich, choć niejednokrotnie elfka przyznawała, że nie będzie miała nic przeciwko ukojeniu pragnienia jej pani. Pani. Elfka zawsze zachowywała się jak służka, choć Marie usilnie starała się wyplewić z niej to zachowanie. Spędzając większość czasu w towarzystwie Gwyn, nauczyła się przewidywać pewne zachowania dziewczyny, odczytywała emocje, ukryte za maską spokoju. Oswoiła się nawet ze specyficznym sposobem bycia elfki, pomagając pannicy opanować prześladujące ją głosy. Choć nie rozumiała do końca choroby psychicznej Gwyneth, starała się jak mogła, by nie denerwować swojej małej przyjaciółki. Problemem był Lawrence. Nie pojawiał się często, zjawiał się raczej w najmniej oczekiwanych momentach - gdyby Marie żyła, zeszłaby przez niego na zawał. Ich relacje nie były jednoznacznie określone, wahali się na granicy przyjaźni i niewinnego flirtu, igrając i drocząc się ze sobą, by uatrakcyjnić nieco ponure dni. Gwyneth nie akceptowała demona. Przyglądając mu się chłodno, nie odpowiadała na jego zaczepki, obdarzając go najwyżej pogardliwym spojrzeniem. Nie mając pojęcia o chorobliwej zazdrości elfki, Lawrence nadwyrężał jej cierpliwość, coraz częściej kręcąc się przy wampirzycy. Marie bez trudu ignorowała zaloty czarnowłosego, skupiając całą swoją uwagę na misji ratowania nieśmiertelnych. Gdy po raz kolejny znalazła się w mieście, wprowadzając w życie jeden ze swoich planów, nie podejrzewała, że ludzie zdołają ją oszukać. Wpadła w zasadzkę. Ranna i przemęczona, skryła się w kanałach, rozpaczliwie zastanawiając się nad drogą ucieczki. Potrzebowała krwi, musiała znaleźć jakiegoś człowieka i należało się do tego zabrać się jak najszybciej, by móc dołączyć do Gwyneth. Dziękowała opatrzności za to, że wysłała dziewczynę w zupełnie inne miejsce, zapewniając jej tym samym bezpieczeństwo. - Masz kłopoty, pani? Lawrence. Jej oczy odszukały demona w ciemnościach, na spierzchniętej wardze wyczuła nacisk kłów. - Nie zbliżaj się, potrzebuję krwi - wybełkotała, a czarnowłosy beztrosko podszedł bliżej, kucając naprzeciw białowłosej, jakby nie zrozumiał jej słów. Nie była czystokrwistą. Nie mogła zbyt długo się powstrzymywać, gdy pragnienie powoli ją zabijało. Jej usta spoczęły na chłodnej skórze szyi demona, gardło wkrótce wypełniło się ciepłą cieczą. Lawrence stał się stałym źródłem, przypadła mu rola, której nie pozwolono objąć Gwyneth. Nie oszczędził sobie pochwalenia się przed elfką swoją wygraną.
To nie Gwyneth ich zabiła. To zazdrość. Inne: ☺ By zregenerować się po zbyt długim używaniu mocy je surowe mięso. ☻ Uwielbia ryż i makaron. ☺ Nie lubi się dzielić. ☻ Najlepiej dogaduje się z wiewiórkami. ☺ Leczy się sama, nie ufa lekarzom. ☻ Ma wyjątkowo słabą głowę. ☺ Nie potrafi spać, gdy łóżko jest zbyt miękkie - kładzie się wtedy na podłodze. Inne konta: Brak. nieposkromiony | |
|