Strażnik cały czas stał tuż za Radnym pilnując, aby przypadkiem nie doszło do jakiegoś nieprzyjemnego incydentu. Wiele istot posiadało zdolności, przez które nawet ze skutymi rękoma stanowili niesamowitego przeciwnika do walki. Nie wiedzieli nic na temat tego przybysza, więc nie mogli czuć się w pełni bezpiecznie i komfortowo. W tym zawodzie nie można sobie pozwolić na coś takiego jak komfort.
Słysząc pytanie Kuroi'a jedynie pokręcił głową.
- Nic nie wskazuje na to, by ten demon przebywał w lochach. On musi być z zewnątrz. Kiedy go złapaliśmy wyglądał zupełnie jak Radny Valentine, ale kiedy spytaliśmy go o nazwisko zachowywał się tak, jakby go nie znał. Gdyby był tutejszy przynajmniej ta informacja dotycząca nazwiska osoby w którą się zmienia by mu nie umknęła.
Kiedy Kuroi podniósł demona ten jedynie warknął rozdrażniony posyłając mu mordercze spojrzenie. Najwyraźniej ani trochę nie odpowiadała mu obecna sytuacja. Jeszcze bardziej zdenerwował się słysząc wrzask Tazz'a. Wszyscy bardzo dobrze wiedzieli, ze demony mają bardzo delikatny słuch, tak więc takie zachowanie było nie na miejscu tym bardziej, ze Radny także był demonem i wiedział jak to działa. Gdy tylko wymaszerowali z celi za nimi od razu niczym cienie podążyli strażnicy, potem jeden wysunął się na przód asekurując ich z obu stron, tak aby odciąć zatrzymanemu drogę ucieczki. Ani biec na przód, ani się wycofać. Nie mógł zrobić ani jednego ruchu by nie natknąć się na jednego z napakowanych strażników, którzy tak jak wcześniej od razu powalili by go na ziemię.
Młodziak który został z czarownikiem odprowadził ich wzrokiem z ciężkim westchnieniem. Rozmowa dotycząca pochodzenia potencjalnego mordercy, już się tu odbyła jeszcze przed przybyciem Yamady i nie wniosła zupełnie nic.
- Panie Pochenix obawiam się, że te działania nie mają żadnego sensu. Jak już wcześniej wspominałem, ten osobnik w momencie wtargnięcia do podziemi jak i do Instytutu wyglądał jak Faust Valentine. Pewnie dzięki temu dostał się tu zupełnie niezauważony. Mimo że wszystko rozgrywało się w lochach nie było też słychać zupełnie żadnych dźwięków. Strażnicy, którzy akurat pełnili wartę przy wejściu widzieli go jak tu schodzi prowadząc kogoś, ale nikt nie pomyślał, ze może być to ktoś inny i ze tak się to skończy.